sobota, 19 marca 2016

New Xiaolin Showdown ~ Rozdział 3. Shen Gong Wu

"Najważniejsze rzeczy w życiu nie zdarzają się przez przypadek"
~ Nicholas Evans

Nie zdążyłam nawet krzyknąć, niemal natychmiast wpadając plecami do dołu do sadzawki. Wynurzyłam się z wody przemoczona do suchej nitki, kaszląc i odgarniając mokre włosy z twarzy, żeby móc przetrzeć oczy. Na oślep podpłynęłam do brzegu, po czym oparłam się o niego rękami. Nie mogłam się zdecydować: wyklinać Chase'a za jego mordercze poczucie humoru; czy raczej cieszyć się, że gospodarz lubi florę i faunę, a ja uwielbiam - i przede wszystkim potrafię - pływać. Ostatecznie zdecydowałam się na to pierwsze - przecież to on mnie z tego gzymsu zepchnął!
-Doprowadź się do porządku i przyjdź na salę treningową.- rozkazał Chase. Jego głos odbijał się od ścian jak echo.- Jeszcze nie skończyliśmy.- dodał, po czym pewnie sobie poszedł. Sprawdziłabym czy nadal stoi na górze i ogląda, śmiejąc się pod nosem albo wygrzebując pyłki spod paznokci, ale nie miałam na to ani siły, ani chęci. Najpierw przydałoby się uspokoić serce i sprawić, żeby jakimś magicznym sposobem wróciło z przełyku tam, gdzie jego miejsce - czyli do klatki piersiowej.
-Wal... się... gadzie.- sapnęłam, między jednym oddechem a drugim. Z jednej strony cieszyłam się, że mnie nie słyszał, a z drugiej miałam ochotę wykrzyczeć mu to prosto w twarz.
-Rachel?
Uniosłam wzrok. Kilka metrów przede mną stała Katnappe - ubrana w różowy sweterek i czarne spodnie - i przyglądała mi się pytającym wzrokiem. Obok niej stał wysoki mężczyzna o szerokich barkach i krótkich, hebanowych włosach. Pewnie przechodzili korytarzem i przypadkiem stali się świadkami mojego iście spektakularnego skoku o wody. Swoją drogą, kim jest ten facet? Bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie wyglądałby Emmett Cullen gdyby istniał naprawdę. Tak, czytałam Zmierzch.
-Co?- mruknęłam, nadal lekko zamroczona.
-Co robisz?- zapytała.
-Chase uczy mnie latać.
-To... chyba fajnie. Jak ci idzie?- odparła, trochę niepewnie. Założę się, że już pojęła, co się stało i nie wiedziała czy się ze mnie śmiać, czy mi współczuć.
-A nie widać?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Widać.- potwierdziła. Następnie zwróciła się do Kopii Emmetta - jak zaczęłam go sobie w myślach nazywać.- Spotkamy się później? Tutaj potrzeba kobiecej ręki.
-Oczywiście, kiciu.- Schylił się, aby pocałować ją w policzek i oddalił się od nas. Kątem oka zobaczyłam jak przeobraża się w sporych rozmiarów lwa.
-Powinnam się bać?- zapytałam. Ashley odpowiedziała uśmiechem i podała mi rękę, którą chwyciłam. Chwilę później stałam już na lądzie, może trochę chwiejnie, ale stałam. Nie puszczając mojej dłoni, pociągnęła mnie na schody. Potem ruszyłyśmy korytarzem.- Gdzie mnie prowadzisz?
-Do mojego pokoju. Trzeba doprowadzić cię do porządku.- wyjaśniła.
-Czuję się jak ulubione, znoszone dżinsy po praniu z odwirowaniem.- stwierdziłam.- Moje dżinsy.- dodałam, szczerząc się błogo.
-Bredzisz.
-Bardzo możliwe.- Postanowiłam zmienić temat.-  Ten wojownik, z którym szłaś to twój chłopak?    
-Od niedawna narzeczony.
Zawiesiłam się, ale tylko na chwilę. Zawsze sądziłam, że przemienionym w koty wojownikom zależy tylko na służeniu Chase'owi. Najwyraźniej świat rysunkowy jest bardziej złożony niż mi się wydawało.
-Powodzenia nowej drodze życia.
Zaśmiała się.
-Ależ dziękuję.
~*~*~
Kiedy już przebrałam się w suche ubrania, zażyłam ziółka na uspokojenie - nie pomogły - i wytarłam ręcznikiem włosy, przyszedł Sebastian, żeby odprowadzić mnie pod salę treningową. Czy może raczej dopilnować, żebym do niej dotarła. Po drodze musiałam się mu oczywiście wyżalić, ale nawet nie przybrał ludzkiej postaci, więc chyba nie był zbyt zainteresowany.
-A wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej przerażające?- zapytałam retorycznie.- Wpadłam do wody. Do WODY, Sebastianie! I nie wykręcaj mi tutaj oczami! Pragnę cię uświadomić, że nie mam tutaj prostownicy. Już czuję, jak mi się włosy na głowie kręcą!- powiedziałam, płaczliwym tonem.
Chase oczywiście czekał na mnie na sali. Mimowolnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, zdumiona jego rozmiarami. W mojej głowie zawsze wydaje się mniejsze niż w rzeczywistości. 
-Długo ci zajęło- powiedział na powitanie Chase. Wystarczyły trzy słowa, żebym na powrót poczuła irytację.
-No, came on! Tylko pięć minut!- zawołałam. Dokładnie pięć minut i trzy sekundy zajęło mi przebranie się, prowizoryczne osuszenie kłaków - nadal są mokre - i uspokojenie pracy serca po tym, co przeszłam.- Może to faktycznie sporo! Przecież jedyne, co mi zrobiłeś, to zepchnięcie do bajora o powierzchni dwa na dwa z Bóg wie jakiej wysokości!- wygarnęłam na jednym wdechu. Pod koniec wywodu mój głos zrobił się dziwnie piskliwy, więc odchrząknęłam.
-Skończyłaś?- zapytał, tym samym beznamiętnym tonem, co poprzednio.
-Tak- odpowiedziałam.- Już mi lepiej.- To prawda. Rzeczywiście poczułam się lżej, jednak nie znaczy to, że cała złość mi przeszła. Szykuje się półtorej godziny zgryźliwych uwag i pyskowania, za które prawie na pewno oberwę., pomyślałam. Chase będzie musiał nieźle się nagimnastykować, aby wrócić do łask.
-O to nie pytałem.- zauważył, ale nie podjął tematu.- Chciałem dzisiaj nauczyć cię używania jednego z Shen Gong Wu, które będzie ci potrzebne w przyszłości- urwał na chwilę.- Jak mniemam, wiesz, o czym mówię?
No ba, że wiem, ja tylko zawiesiłam się na chwilę z tej radości!, odpowiedziałam mu w myślach. Wspominałam coś o tym, że jestem na zła? W takim razie, informuję, że już mi przeszło.
-No ba, że wiem!- powtórzyłam, tym razem na głos. Potem podbiegłam do niego, jak w dzieciństwie podbiegałam do taty, gdy oznajmiał, że przywiózł mi coś z ostatniej "wycieczki" po kraju. Wtedy było słodkie, ale w tej sytuacji wyglądało bardziej komicznie.- Daj mi! Daj mi, daj mi, daj mi, daj...
-Uspokój się!- nakazał, zabierając rękę, którą sekundę wcześniej zatykał mi usta.
Tego rozkazu nie byłam w stanie wykonać. Gdy tylko znów miałam wolne usta, zaczęłam zadawać pytania, zbyt podniecona by zamilknąć.
-Jak wygląda teraz sprawa z Wu? Wszystkie się uaktywniły i zostały zdobyte? Przez smoki z Xiaolinu, czy Heylińczyków? Swoją drogą, zastanawiałam się kiedyś dlaczego w ogóle zawracałeś sobie głowę szukaniem ich skoro uważasz, że "Shen Gong Wu to tylko marna proteza mocy prawdziwej".- zacytowałam jego własne słowa użyte, w którymś odcinku.
-Owszem.- potwierdził tylko moje ostatnie stwierdzenie, resztę wypowiedzi puszczając mimo uszu. Moja obserwacja: Książę Ciemności uwielbia zostawiać pytania bez odpowiedzi, licząc, że ludzie są wystarczająco inteligentni, aby się ich domyśleć.- Aczkolwiek, oswojenie cię z działaniem Przeobrażacza jest konieczne.
-A skąd masz Przeobrażacz? Zawsze chomikował go ten wesz - Fasolka.- zapytałam, gdy udało mi się stłamsić kolejny napad czegoś, co mogę określić jedynie jako szajbę. Po wypowiedzeniu pytania na głos sama znalazłam na nie odpowiedź.- Ano, tak. Fasolka fermentuje w podziemiach.
-Dokładnie. Ale to za chwilę.- stwierdził, szybko gasząc mój zapał. Nosz, kurtka wodna! Już miałam cichą nadzieję, że zapomniał.
Tak więc, ku mej rozpaczy, zanim dostałam Wu w swoje łapki musiałam zaprezentować figury, których uczyłam się wczoraj. Zajęło mi to około godziny, gdyż Chase nie byłby sobą, jakby mnie na każdym kroku nie poprawiał.
~°~°~
Podreptałam za nauczycielem (lol, to nadal głupio brzmi) pod jedną ze ścian sali treningowej. Gdy ja ćwiczyłam, koteczki przyniosły tam kilka przedmiotów. Chase podniósł ze stołu Przeobrażacz i odwrócił się, żeby mi go podać. Stałam wtedy tuż za nim i dosłownie chuchałam mu w kark, próbując dojrzeć cokolwiek ponad jego ramieniem. Co prawda udało mi się odsunąć przed łokciem, ale jego włosy i tak "uderzyły" mnie w obojczyk i szyję tuż nad nim.
-Mam wrażenie, że twoje włosy żyją własnym życiem.- powiedziałam, drapiąc się delikatnie w tamto miejsce.- Zresztą, skąd ja to znam.- Teatralnie odgarnęłam z czoła dwukolorowe loki - nad prostą grzywką łatwiej zapanować, tudzież sprawić, żeby jej czerń nie mieszała się ciemnym blondem. Teraz wszystko się ze sobą wymieszało. Dzięki, Chase.
Zignorował moją uwagę i pomógł mi założyć na przedramiona ulubione Wu Haniball'a. Było sztywne i niezbyt wygodne, ale czułam, że się przyzwyczaję. Jakby się zastanowić... to dla mnie zawsze wszystko było "za sztywne" i chodziłam w kółko w jednym swetrze. Ale to chyba nie ma za wiele wspólnego z tematem.
Chase zaczął mówić coś o... nie jestem pewna czym, bo nie bardzo go słuchałam, zbyt zafascynowana nową zabawką. Podejrzewam, że wspomniał o koncentracji i skutkach, i bla, bla, bla... Nie ważne!
-Przeobrażacz.- powiedziałam, składając ręce tak, aby dwie połówki czerwonego kryształu, znajdujące się obecnie na zewnętrznej stronie moich przedramion, złożyły się w całość. Kamień zabłysnął, a ja zastanowiłam się w co - bądź kogo - chciałabym się przemienić.
Gdy już opuściłam ręce, nie czułam inaczej, a tego właśnie się spodziewałam. Uniosłam dłoń do głowy, żeby sprawdzić, czy zadziałało. Wszelkie wątpliwości rozmyły się w trybie natychmiastowym, kiedy pod palcami poczułam miękką sierść w miejscu, w którym powinny znajdować się uszy. Zerknęłam przez ramię na swoje plecy i dopiero wtedy poczułam pełnię szczęścia. 
-Teraz już wiem, jak czuje się moja Sawa!- zawołałam, odruchowo merdając ogonem, choć nie przypominam sobie, żeby mój mózg wydał mu taki rozkaz. Gwoli ścisłości - Sawa to mój pies rasy cocker spaniel. Zawsze byłam zdania, że jej długie uszy ładnie współgrałyby z moimi włosami. Będę musiała dokładnie obejrzeć się w lustrze zanim odwołam tę komendę.
-Gratulacje.- powiedział Chase, uśmiechając się pobłażliwie.- Mogę wiedzieć dlaczego dorobiłaś sobie psie uszy i ogon?
-Masz w tym zamku tyle kotów, że jeden pies byłby miłą odmianą, nie sądzisz?- stwierdziłam nadal bawiąc się uszami.
-Nie.
-Dyskryminacja!- burknęłam. Nagle przypomniałam sobie o innych przedmiotach leżących na stole. Większość z nich kojarzyłam, ale jedno przyciągnęło moją uwagę.- A do czego to?- zapytałam, podskakując do srebrnej bransolety. Pomimo upływu wielu lat od chwili jej stworzenia wyglądała na nową. Wyglądała na ciężką, toteż zdziwiłam się, gdy po podniesieniu okazała się lekka. 
Chase nie przejął się zbytnio moim zachowaniem. Doszłam więc do wniosku, że nie jest to jakiś potężny artefakt mogący zniszczyć kulę Ziemską. W sumie, logiczne. Gdyby był pewnie nie miałabym pozwolenia nawet na oglądanie go. 
-To Bransoleta Tora. Służy do...
-Wzywania piorunów?!- Pewnie niepoprawnie, ale skojarzyło mi się z Avengers.
-Konkretniej do kontrolowania pogody.- sprostował.
-Hmm- mruknęłam, przenosząc na niego wzrok. Przed oczami stanęła mi scena z jednego z odcinków. Chase miał wtedy takie fajne, mokre włosy... Ciekawe jakby to wyglądało bez kresek rysunkowych i w realistycznych kolorach?
Jak na zawołanie nad Księciem Ciemności pojawiła się niewielka, deszczowa chmura, która szybko pozbyła się wody i zniknęła. Parsknęłam śmiechem widząc jego zdezorientowaną minę. I czarne włosy przylepiające się do twarzy i czoła. Jednak pierwszy szok szybko minął, zastąpiony irytacją.
-Dzięki- warknął, lecz nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Prawie dusiłam się własnym śmiechem.
Przeszło mi dopiero po kilku minutach, podczas, których Chase udowodnił, że po tysiącu pięciuset latach sztuka cierpliwości nie ma przed nim tajemnic i w spokoju wykręcał włosy.
-Możemy uznać to za rewanż.- powiedział.
-Możemy.- przyznałam, odkładając Bransoletę Tora na stół.- Ale ja nie planowałam się mścić. To samo tak wyszło.- zapewniłam. Spojrzał na mnie pytająco, więc wyjaśniłam.- No, bo przypomniało mi się, jak Omi namieszał z Piaskiem Czasu i zburzył całe kontinuum czasoprzestrzenne, żeby...
-Do czego zmierzasz?- przerwał, chcąc trochę skrócić mój wywód. Wyglądał na zaskoczonego, że wiem o takich rzeczach. Chyba nadal nie wierzył, że pochodzę ze świata, w którym jego rzeczywistość jest tylko fikcją puszczaną w telewizji ku uciesze widzów. Nie dziwię mu się. Też bym nie uwierzyła. Ale w takim razie, za kogo mnie uważa? Udowodniłam przecież, że wiem o wojnie między Heylinem a Xiaolinem wystarczająco dużo, żeby nie być przypadkową nastolatką, która wyskoczyła z portalu i zaliczyła szybkie rendez-vous z posadzką w jego sali tronowej.
-Do tego, że ty, Wuya i Haniball byliście więźniami Jack'a Spicer'a.- Nadal nie rozumiał, o co mi chodzi.- Ech. Stwierdziłam, że chcę znowu zobaczyć się z mokrymi kłakami i zaczęło padać, okej?- powiedziałam na jednym wdechu.- Swoją drogą, ta scena śni mi się po nocach.- Tego chyba nie powinnam była mówić, ale co tam.- To takie żółte to była musztarda czy farba?
Nie odpowiedział. Szkoda. Naprawdę byłam ciekawa. Skrzyżował ręce na piersi. W jeden chwili z jego twarzy zniknęły wszystkie emocje i albo mi się przywidziało, albo jego tęczówki stały się takie... nieludzkie? Bardzo możliwe. Lecz równie dobrze mogło mi się wydawać.    
-Właściwie jak dużo o mnie wiesz?- zapytał, lustrując mnie wzrokiem. Nawet gdybym chciała skłamać, nie byłabym w stanie. Dobrze, że w tym wypadku powiedzenie prawdy sprawi mi o wiele więcej przyjemności i satysfakcji.
-Więcej niż chciałbyś, żebym wiedziała.- Mrugnęłam do niego zadziornie, odgarnęłam włosy z twarzy - a może to były te cockerspaniel'owe* uszy? Ciężko powiedzieć... - i wyszłam, merdając ogonem. 
~°~°~
-Wuya?- zagadnęłam do heylińskiej wiedźmy, która siedziała na skraju sadzawki - tej samej, do której dzisiaj wpadłam - i czytała brukowca dla kobiet.
Zero reakcji. Postanowiłam spróbować jeszcze raz.
-Wuuuyaaaa- Specjalnie przeciągnęłam samogłoski, jednocześnie machając czerwonowłosej ręką przed twarzą.
Dalej uparcie mnie ignorowała. Dałam sobie spokój z machaniem i odetchnęłam głęboko.
-Wuya, Wuya, Wuya, Wuya, Wuya, Wuya, Wu...
-Zamknij mordę, smarkulo! Czego chcesz?! - warknęła odrywając się od przepisu na maseczkę odmładzającą ze śledziony aligatora (wolę nie wnikać).
Uśmiechnęłam się triumfalnie. We włażeniu ludziom na głowy jestem mistrzem! I w gadaniu. Gaduła ze mnie straszna. Chociaż, w sumie... szkoda, że jednak zareagowała, bo tak przyjemnie się patrzyło, jak jej twarz zmienia kolory i ze złości.
-Skoro mam zamknąć mordę, to jak mam ci odpowiedzieć? Przecież to nielogiczne. Mogłabyś czasem pomyśleć nim...
-Do diabła, Gansey!
-Chcę pożyczyć prostownicę.- powiedziałam stanowczo.
-Nie.
-Ale dlaczego?
-Bo nie!
-Wuya- zaczęłam, utrzymując poważny wyraz twarzy, choć było to nie lada wyzwanie.- Jesteśmy już dorosłe, więc rozmawiajmy, jak dorosłe. Mam na myśli stosowanie kulturalnych zwrotów, bo wiesz, czuję się jakbym rozmawiała teraz z dzieckiem, które uparło się na nową zabawkę i nie da sobie niczego wyperswadować.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, w tej oto podniosłej chwili dokonałabym swego żywota. Jeszcze nie widziałam, u nikogo tak morderczego wzroku. Naprawdę jestem tak irytująca, że nawet wiedźmę urodzoną prawdopodobnie za czasów australopiteka potrafię doprowadzić do skraju wytrzymałości?
-Jasna cho...! 
-Nie przeklinaj!- wcięłam jej się w słowo. Nie lubię przeklinania.
-Wiesz co?- fuknęła, balansując na granicy wytrzymałości. Bardzo łatwo ją zdenerwować. Będę musiała sobie to gdzieś zanotować, użyteczne informacje zawsze w cenie.- Bierz sobie tę prostownicę! Bierz i zostaw mnie już w świętym spokoju!- Znów odwróciła się tyłem z zamiarem powrotu do czytania gazety.- Jesteś niereformowalna.- burknęła.
-No i widzisz?- Uśmiechnęłam się przymilnie.- Trzeba było tak od razu. Po co z marszu skakać sobie do gardeł, skoro można porozmawiać, jak w normalnym, cywilizowanym...
-WON!
________________________________________________
Witam wszystkich w trzecim rozdziale.Shun: Powitanie drętwe, ale tylko z tego względu, że Will przeżywa żałobę.
*siedzi z miną zbitego pieska*
Byron: I nie. Nie zdechł jej chomik.
Nie mam chomika ;-; Nie mam też pendrive'a... a na nim tyle moich plików było T.T
Feliks: Skończył w dwóch częściach...
*rozpacz, szloch, histeria*


cockerspanielowe* - Od cocker spaniela. Słowotwórstwo level hard, mam to w genach. xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz