sobota, 12 marca 2016

New Xiaolin Showdown ~ (Prolog) Rachel Gansey, czyli ja.

Biologia. Koszmar level seven. Dlaczego akurat mnie to spotyka? Czemu nie mogłam rozchorować się w zeszłym tygodniu, kiedy na lekcjach nie mieliśmy sekcji jaszczurki? Prawie zwróciłam śniadanie, gdy nauczycielka pokazała nam jej układ pokarmowy. Biedne stworzenie.
-Rachel, wszystko w porządku?- zapytała stojąca obok mnie Izabella. Moja najlepsza i zarazem jedyna prawdziwa przyjaciółka. Reszta znajomych traktuje mnie z lekkim dystansem, co i ja czynię. Wiem, jak się zachowują i wolę nie zwierzać się komuś, kto po jednej kłótni pójdzie i rozpowie moje sekrety na całą szkołę.
-No ba. Te zielone plamy, które mam przed oczami to pewnie tylko takie urozmaicenie.- burknęłam, kiwając się lekko na boki. I fakt, że cała klasa stała naokoło stołu wybitnie mi teraz nie pomagał. Jak tak dalej pójdzie, to nie zostanę na treningu i dostanę opieprz od kapitana. Znowu!
-Proszę pani, Rachel nie czuje się najlepiej.- Kochałam Izabellę jak rodzoną siostrę. Naprawdę. Ale dlaczego nie może czasami siedzieć cicho?! Pani Aglibona, - lol, co to w ogóle za nazwisko? - nauczycielka biologii i zarazem nasza wychowawczyni, zaprzestała tłumaczenia tematu i spojrzała na mnie uważnie.
-Bez przesady, panno Gansey. Znowu będziesz mdlała na lekcji?- zapytała z nutką ironii w głosie. Co mi tam, pomyślałam, w sumie raz mogę być szczera, a im szybciej wyjdę tej klasy tym lepiej dla szczątków mojej psychiki.
-Tak - potwierdziłam zamulona.- Ale prosiłabym, żeby tym razem nie robić ze mnie żywej kukły do ćwiczenia pierwszej pomocy.- Taa, to było... ciekawe doświadczenie. Dobrze, że ocknęłam się zanim przeszli do techniki usta-usta.
-No, dobrze. Idź do pielęgniarki- poleciła. Odeszłam od stołu, na którym leżały zwłoki gada i powlokłam się w stronę drzwi. Potknęłam się po drodze o czyjś plecak, jednak jak przystało na zawodową cheerleaderkę nie rąbnęłam niczym cegła na podłogę, tylko wykonałam coś, co w założeniu miało być gwiazdą, ale przez zawroty głowy wyszło trochę koślawo i uderzyłam plecami w drzwi. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że lepiej plecami niż czymś innym. Klasa oczywiście nie przemilczała tego małego potknięcia i większość osób w niej obecnych roześmiała się na dobre. Pani Aglibonie trochę zajmie uspokojenie ich i przywrócenie ciszy. Nie chcąc się jeszcze bardziej zbłaźnić,  czym prędzej opuściłam salę. Nadal kręciło mi się w głowie i żołądku. Na szczęście do gabinetu pani pielęgniarki nie było daleko. Mieścił się na korytarzu obok.
Pielęgniarka podała mi tabletki przeciwbólowe i poleciła położyć się dopóki zawroty nie miną. Chciała mnie również odesłać do domu, ale zaprotestowałam. Nie chciałam znowu opuszczać treningu, a mdłości przejdą prędzej czy później. W końcu, to tylko odruch wymiotny spowodowany zobaczeniem wnętrzności zdechłego gada.
-Nasz program w ogóle zawiera sekcję jaszczurek?- zapytałam Bellę, kiedy ta przyszła po dzwonku, żeby sprawdzić jak się czuję.- Czy to może tylko wymysł kochanej pani Aglibony?
-To nie jest wymysł. Ciesz się, że nie kazała nam na razie patrzeć, jak wypruwa wnętrzności Greedowi- odpowiedział i wzdrygnęła się momentalnie. Greed jest naszym klasowym pupilkiem. To tarantula. Większość dziewczyn w klasie zawsze spoglądała na niego z odrazą, ale my tam lubiłyśmy się na niego gapić. Izabella kochała pająki, a ja po prostu nie miałam nic lepszego do roboty. Co nie zmienia faktu, że zobaczenie jego odprutych kończyn nie byłoby przyjemnym widokiem. Dlaczego tylko w naszej szkole są nauczyciele-psychopaci?
-Aha- mruknęłam. Dobrze, że lada dzień koniec roku… a potem wakacje i do liceum. W sumie nie wiem, z czego się tak cieszę.- Czekaj, sekcję kota też będziemy miały?!
-Kota?- Szatynka spojrzała na mnie jak na debilkę.
-Eee… nie ważne.- odparłam i powoli podniosłam się z białej pierzyny.- Dziękuję, Mirando!- rzuciłam na pożegnanie do pani pielęgniarki. Była młodą kobietą, świeżo po studiach. Lądowałam w jej gabinecie już tyle razy, że obecnie jesteśmy na „ty”.
-Proszę bardzo, Rachel.
Po opuszczeniu pomieszczenia udałyśmy się przed szkołę, gdzie uczniowie wsiadali właśnie do autobusów, pchając i kopiąc wszystkich po kolei. Bella również miała jechać jednym z nich, jednak wykazała się dobrym wychowaniem i poczekała, aż przestaną się rozpychać. Zazwyczaj nie wracała do domu po siedmiu godzinach, tylko zostawała razem ze mną na treningu o całą godzinę dłużej. Nie ćwiczyła, jedynie stała z boku i wspierała mnie moralnie. Dzisiaj coś jej wypadło i musiała wracać. Pomachałam jej ręką na pożegnanie i ruszyłam w stronę boiska. Właśnie zaczynało się czterdzieści pięć minut morderczych ćwiczeń.
To nie tak, że nie lubię być cheerleaderką, wręcz przeciwnie, uważam, że to czyni mnie bardziej wyjątkową. Zwłaszcza w połączeniu z lekcjami sztuk walki, na które uczęszczałam przez ładnych siedem lat z rzędu. Jestem normalnie jak Kim Kolwiek! Ale ona nie była szesnastoletnią smarkulą uczęszczającą do zwykłego gimnazjum w małym miasteczku... Wróć na ziemię idiotko, warknęłam w myślach, ona nigdy nie istniała.
Trening minął zaskakująco szybko. Z boiska oczywiście zeszłam ostatnia, jak zawsze. Kiedy wszyscy zbierają się w pośpiechu, ja wlekę się niczym żółw. Poszłam do szatni dla dziewcząt, żeby się przebrać, a później jeszcze wstąpiłam do toalety, gdzie rzuciłam okiem na moje uczesanie. Wszyscy mówią, że wdałam się w Gansey’ów, czyli rodzinę ojca i pewnie mają rację. Szaro-niebieskie oczy i włosy bliżej niezidentyfikowanego koloru odziedziczyłam po cioci, tak samo jak moja kuzynka. Czasami nawet nas ze sobą mylą, chociaż ona jest o ładnych parę lat starsza. Jednak w odróżnieniu od niej, ja jestem wysoka i niesamowicie mi to przeszkadza. W ciągu ostatniego roku sporo eksperymentowałam z włosami. Miałam je do pasa, a obecnie ledwo sięgają karku. Zaczęłam je też prostować, gdyż znudziły mi się starczące loki. Nie tak nałogowo, ale raz w tygodniu po myciu. Grzywkę, zakrywającą mi prawą stronę twarzy, pofarbowałam na czarno, pomimo wyraźnego zakazu rodziców. Do teraz pamiętam ten opieprz, jaki od nich dostałam, ale nie żałuję. Pozostała część włosów pozostała w swoim naturalnym kolorze, czyli czymś przypominającym krzyżówkę ciemnego blondu i karmelu.
Jeszcze raz sprawdziłam, czy niczego nie zapomniałam i ruszyłam do domu na rowerze. Dbanie o naturę i zdrowy styl życia przede wszystkim, czy coś w tym stylu...
Reszta dnia upłynęła mi bardzo szybko. Naturalnie, kompletnie olałam lekcje pewna, że zdążę odrobić je jutro rano. W końcu z jakiegoś powodu wstaję o tej szóstej. Mama późno wraca z pracy, a taty - który jest dostawcą i obecnie znajduje się gdzieś nad morzem - nie spodziewałam się zobaczyć przynajmniej do jutra. Co prawda, mam również młodszego brata, ale po szkole wyszedł do kolegi, pod pretekstem nauki. Byłam sama. Tylko ja, telewizor i prażony słonecznik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz