"Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią"
~Ajschylos
-To bardzo nie fair, że zmuszasz mnie do przeprowadzki po ledwie kilku tygodniach mieszkania w pałacu. Wiedziałam, że mnie nie lubisz, ale żeby do tego stopnia... Wiesz, przyzwyczaiłam się już do tych chorych treningów, mojego zajebiaszczo pięknego pokoju, posiłków o regularnych porach... nawet jego!- Pokazałam palcem wskazującym na tygrysa, kroczącego bezszelestnie po mojej lewej stronie. Po prawej zaś, równie cicho, szedł Chase, a na środku ja - potykająca się o byle badyl i cała spanikowana, o czym świadczyło moje kretyńskie gadanie całkowicie od rzeczy. Warto dodać, że darłam się na całe gardło w lesie, na terenie - bądź, co bądź - wroga i nie widziałam tym zupełnie nic dziwnego.- Tylu jeszcze zakamarków i komnat nie zwiedziłam! Tylu ludzi nie doprowadziłam do białej gorączki! Chase, chcę do domu!- zawyłam, uwieszając się na jego ramieniu.
Książę Ciemności zatrzymał się. Westchnął cierpiętniczo - jak to robią jedynie rozsądni ludzie napastowani przez niedorozwiniętą nastolatkę - i odkleił mnie od siebie.
-Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wrócisz. Kiedyś.
-To żeś mnie pocieszył!
-Nie drzyj się.- Znowu przytknął mi usta ręką. Doprawdy, to chyba jego ulubiony sposób uciszania mnie.- Jesteśmy już blisko świątyni, więc dalej z tobą nie pójdę.
Odepchnęłam jego dłoń.
-Wracasz do Krainy NieTutaj?- zapytałam, czując jak niebezpiecznie wzrasta mój poziom paniki.
-Owszem.- odparł, trochę zirytowany, że mu przerwano.- Sebastian będzie kręcił się w okolicy świątyni, ale nie za blisko, żeby mnisi go nie wyryli. Informacje i wszelkie inne interakcje ze mną mają przechodzić przez niego. Rozumiesz?
Niechętnie skinęłam głową. Wytarłam spocone dłonie o dżinsy, po czym jedną z nich włożyłam do kieszeni bluzy, a drugą zacisnęłam na ramiączku od plecaka podróżniczego. Zakładam, że zarówno plecak jak i jego zawartość należały do dziewczyny, którą miałam udawać. Im dłużej zastanawiałam się, skąd i jak Chase je zdobył, tym większy ciężar czułam na plecach. Naprawdę wolałabym wrócić do domu. Nie do Krainy NieTutaj, tylko mojego domu.
-Rozumiem.- burknęłam, bardziej do siebie niż jego. Odwróciłam się i poszłam dalej, nie rzucając Księciu Ciemności nawet krótkiego spojrzenia, choć sama czułam na sobie jego wzrok.
Dotarcie do bram nie zajęło mi dużo czasu - tak, jak mówił Chase, była całkiem blisko. Z duszą na ramieniu weszłam na teren świątyni, zatrzymując się tuż po przekroczeniu progu schodów. Rozejrzałam się. Wszystkie budynki były rozmieszczone jak w kreskówce. Tylko nigdzie nie było konturowych kresek - to był realny świat. Trzeba przyznać, że na żywo sprawiały o wiele większe wrażenie. Jak na tysiąc pięćsetletnią świątynię wygląda całkiem solidnie. Ciekawe, ile razy była remontowana?
Następnym rzucającym się w oczy obiektem był plac treningowy, oblegany obecnie przez kilkunastu początkujących adeptów, głównie płci męskiej. Stali w pięciu równych rzędach i ćwiczyli pozycje do walki. Po przeciwległej stronie znajdował się tor przeszkód, a dokładnie na wprost wejście do pierwszego z budynków. Prowadziła do niego kamienna ścieżka.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. I co teraz? Dlaczego tu nie ma dzwonka do drzwi czy czegoś? Mam tak wejść jak do siebie? Nie ma mowy, nie dam rady.
Czułam się jakby ktoś przyspawał mnie do podłoża i zasypał klatkę piersiową ciężarówką cegieł. Pewnie wszystkie kolory już dawno odpłynęły mi z twarzy...
-Przepraszam.
O, świetnie. Ktoś się mną zainteresował. Ale to dobrze czy źle? Kur...wde, przecież teraz muszę uważać na każde słowo, bo jak palnę coś głupiego to nawet anioł stróż mi nie pomoże.
-Przepraszam!- Powtórzył głos, tym razem głośniej.
Zobaczyłam przed oczami czyjąś rękę i tylko to pozwoliło mi oderwać wzrok od przestrzeni przede mną. Mrugnęłam kilkakrotnie, w celu wyrwania się z odrętwienia i spojrzałam prosto w zielone oczy jakiegoś chłopaka o brązowych włosach i dość opalonej cerze. Stał tak blisko mnie, że odruchowo odskoczyłam w tył. Potknęłam się przy tym o swoją własną nogę i obiłam cztery litery.
-Aua!- jęknęłam boleśnie.
Chłopak miał niemal identyczną minę co Chase, kiedy podczas naszego pierwszego spotkania wytarłam sobą kafelki w jego sali tronowej. W skrócie - patrzył się na mnie jak na pacjenta szpitala psychiatrycznego imienia przeklętej Wuyi. Z perspektywy chodnika zauważyłam, że jest dość wysoki i dobrze zbudowany. Ale nie przebudowany. Taki... no, normalny po prostu. W jednej chwili pojęłam kim jest ten chłopak. Chociaż... wygląda trochę inaczej niż w kreskówce. Doroślej.
-Raimundo Pedrosa!- krzyknęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Brawo, Rachel, brawo.
-Tak.- odpowiedział trochę niepewnie.- Poznaliśmy się już?- zapytał, podając mi rękę. Nie powiedział tego podejrzliwym tonem, raczej z czystą ciekawością. Mimo to alarm w mojej głowie zabłysnął na czerwono.
-Em... nie.- odparłam ostrożnie.- Dopiero przyjechałam. Jestem Maliya.- Ścisnęłam jego dłoń i pozwoliłam postawić się na nogi. Sądząc po bólu siedzenia, obiłam sobie kość ogonową.
-Więc skąd mnie znasz?
-A kto by was nie znał?- zapytałam retorycznie, gratulując sobie w duchu wymyślenia dobrej wymówki.- Należę do fanklubu xiaolinskich smoków.
W tym momencie podszedł do nas staruszek w czarno-niebieskim kimonie. Miał zadbaną, całkowicie białą brodę i niebieskie oczy, w których było tyle mądrości, że kiedy tylko na mnie spojrzał, przeszedł mnie dreszcz.
-Czekaliśmy na ciebie.- powiedział na przywitanie. Chińskim zwyczajem, skłoniłam się nisko.
Z informacji, które czytałam wiem, że mistrz Fung widział swoją wnuczkę tylko raz w życiu. Miała wtedy pięć lat. Jednak często kiedy miała problem, pisała do niego listy, z prośbą o poradę. Idąc tym tropem znał ją całkiem dobrze, więc musiałam uważać. Maliya Fung jest osobą cichą, dobrze wychowaną i zrównoważoną. Czyli kompletne przeciwieństwo mnie. Ne twierdzę, że rodzice źle mnie wychowali. Broń, Boże. Po prostu często ich nie słuchałam.
Zaraz po wejściu do świątyni zostałam zaprowadzona do kuchni, gdzie czarnowłosa kobieta parzyła herbatę. Kimiko tak wypiękniała, że poznałam ją dopiero, gdy się przedstawiła. Razem z Raimundem wypytywali mnie o podróż, czy nie miałam trudności z dojazdem, a ja odpowiadałam, starając się nie rozgadać. Mistrz Fung głównie słuchał, popijając herbatę, chociaż i tego nie byłam pewna. Mogło mu się po prostu przysnąć.
-Przepraszam za mą bezczelność, ale ile ty masz lat?- zapytał zielony smok z czerwoną kitką na ogonie. Dojo. Od początku siedział na ramieniu mistrza Funga, ale dopiero teraz zwróciłam na niego uwagę.
-Siedemnaście.- odpowiedziałam, nieco zaskoczona takim pytaniem. Pierwsze, co przyszło mi na myśli, to że jakimś sposobem dowiedzieli się o planie Chase'a i chcą mnie teraz przetestować. Nie zdążyłam nawet dobrze się nad tym zastanowić, kiedy poczułam chłodne, pokryte łuskami łapy Dojo na swojej szyi. Długi ogon owinął się wokół moich ramion, a z oczu spłynęły wielkie, smocze łzy. Osłupiałam.- Eee. Powiedziałam coś nie tak?
-Musisz mu wybaczyć.- odezwał się mistrz Fung.- Od kiedy wszyscy z drużyny smoków wkroczyli w wiek pełnoletni, stało się wielkim nietaktem mówić do nich, jak do dzieci. Dojo bardzo tego brakowało.
Okazało się również, że nie posiadam umiejętności charakterystycznych dla żadnego ze smoków żywiołu. Trochę szkoda. Liczyłam, że skoro już byłam takim koksem, który dostał się do kreskówki, to może mam też jakieś nadludzkie zdolności... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Gdyby Chase wyczaił, że posiadam władzę nad żywiołem, pewnie zwiększyłby liczbę treningów, a wtedy byłabym biedna.
Książę Ciemności zatrzymał się. Westchnął cierpiętniczo - jak to robią jedynie rozsądni ludzie napastowani przez niedorozwiniętą nastolatkę - i odkleił mnie od siebie.
-Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wrócisz. Kiedyś.
-To żeś mnie pocieszył!
-Nie drzyj się.- Znowu przytknął mi usta ręką. Doprawdy, to chyba jego ulubiony sposób uciszania mnie.- Jesteśmy już blisko świątyni, więc dalej z tobą nie pójdę.
Odepchnęłam jego dłoń.
-Wracasz do Krainy NieTutaj?- zapytałam, czując jak niebezpiecznie wzrasta mój poziom paniki.
-Owszem.- odparł, trochę zirytowany, że mu przerwano.- Sebastian będzie kręcił się w okolicy świątyni, ale nie za blisko, żeby mnisi go nie wyryli. Informacje i wszelkie inne interakcje ze mną mają przechodzić przez niego. Rozumiesz?
Niechętnie skinęłam głową. Wytarłam spocone dłonie o dżinsy, po czym jedną z nich włożyłam do kieszeni bluzy, a drugą zacisnęłam na ramiączku od plecaka podróżniczego. Zakładam, że zarówno plecak jak i jego zawartość należały do dziewczyny, którą miałam udawać. Im dłużej zastanawiałam się, skąd i jak Chase je zdobył, tym większy ciężar czułam na plecach. Naprawdę wolałabym wrócić do domu. Nie do Krainy NieTutaj, tylko mojego domu.
-Rozumiem.- burknęłam, bardziej do siebie niż jego. Odwróciłam się i poszłam dalej, nie rzucając Księciu Ciemności nawet krótkiego spojrzenia, choć sama czułam na sobie jego wzrok.
Dotarcie do bram nie zajęło mi dużo czasu - tak, jak mówił Chase, była całkiem blisko. Z duszą na ramieniu weszłam na teren świątyni, zatrzymując się tuż po przekroczeniu progu schodów. Rozejrzałam się. Wszystkie budynki były rozmieszczone jak w kreskówce. Tylko nigdzie nie było konturowych kresek - to był realny świat. Trzeba przyznać, że na żywo sprawiały o wiele większe wrażenie. Jak na tysiąc pięćsetletnią świątynię wygląda całkiem solidnie. Ciekawe, ile razy była remontowana?
Następnym rzucającym się w oczy obiektem był plac treningowy, oblegany obecnie przez kilkunastu początkujących adeptów, głównie płci męskiej. Stali w pięciu równych rzędach i ćwiczyli pozycje do walki. Po przeciwległej stronie znajdował się tor przeszkód, a dokładnie na wprost wejście do pierwszego z budynków. Prowadziła do niego kamienna ścieżka.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. I co teraz? Dlaczego tu nie ma dzwonka do drzwi czy czegoś? Mam tak wejść jak do siebie? Nie ma mowy, nie dam rady.
Czułam się jakby ktoś przyspawał mnie do podłoża i zasypał klatkę piersiową ciężarówką cegieł. Pewnie wszystkie kolory już dawno odpłynęły mi z twarzy...
-Przepraszam.
O, świetnie. Ktoś się mną zainteresował. Ale to dobrze czy źle? Kur...wde, przecież teraz muszę uważać na każde słowo, bo jak palnę coś głupiego to nawet anioł stróż mi nie pomoże.
-Przepraszam!- Powtórzył głos, tym razem głośniej.
Zobaczyłam przed oczami czyjąś rękę i tylko to pozwoliło mi oderwać wzrok od przestrzeni przede mną. Mrugnęłam kilkakrotnie, w celu wyrwania się z odrętwienia i spojrzałam prosto w zielone oczy jakiegoś chłopaka o brązowych włosach i dość opalonej cerze. Stał tak blisko mnie, że odruchowo odskoczyłam w tył. Potknęłam się przy tym o swoją własną nogę i obiłam cztery litery.
-Aua!- jęknęłam boleśnie.
Chłopak miał niemal identyczną minę co Chase, kiedy podczas naszego pierwszego spotkania wytarłam sobą kafelki w jego sali tronowej. W skrócie - patrzył się na mnie jak na pacjenta szpitala psychiatrycznego imienia przeklętej Wuyi. Z perspektywy chodnika zauważyłam, że jest dość wysoki i dobrze zbudowany. Ale nie przebudowany. Taki... no, normalny po prostu. W jednej chwili pojęłam kim jest ten chłopak. Chociaż... wygląda trochę inaczej niż w kreskówce. Doroślej.
-Raimundo Pedrosa!- krzyknęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Brawo, Rachel, brawo.
-Tak.- odpowiedział trochę niepewnie.- Poznaliśmy się już?- zapytał, podając mi rękę. Nie powiedział tego podejrzliwym tonem, raczej z czystą ciekawością. Mimo to alarm w mojej głowie zabłysnął na czerwono.
-Em... nie.- odparłam ostrożnie.- Dopiero przyjechałam. Jestem Maliya.- Ścisnęłam jego dłoń i pozwoliłam postawić się na nogi. Sądząc po bólu siedzenia, obiłam sobie kość ogonową.
-Więc skąd mnie znasz?
-A kto by was nie znał?- zapytałam retorycznie, gratulując sobie w duchu wymyślenia dobrej wymówki.- Należę do fanklubu xiaolinskich smoków.
W tym momencie podszedł do nas staruszek w czarno-niebieskim kimonie. Miał zadbaną, całkowicie białą brodę i niebieskie oczy, w których było tyle mądrości, że kiedy tylko na mnie spojrzał, przeszedł mnie dreszcz.
-Czekaliśmy na ciebie.- powiedział na przywitanie. Chińskim zwyczajem, skłoniłam się nisko.
Z informacji, które czytałam wiem, że mistrz Fung widział swoją wnuczkę tylko raz w życiu. Miała wtedy pięć lat. Jednak często kiedy miała problem, pisała do niego listy, z prośbą o poradę. Idąc tym tropem znał ją całkiem dobrze, więc musiałam uważać. Maliya Fung jest osobą cichą, dobrze wychowaną i zrównoważoną. Czyli kompletne przeciwieństwo mnie. Ne twierdzę, że rodzice źle mnie wychowali. Broń, Boże. Po prostu często ich nie słuchałam.
Zaraz po wejściu do świątyni zostałam zaprowadzona do kuchni, gdzie czarnowłosa kobieta parzyła herbatę. Kimiko tak wypiękniała, że poznałam ją dopiero, gdy się przedstawiła. Razem z Raimundem wypytywali mnie o podróż, czy nie miałam trudności z dojazdem, a ja odpowiadałam, starając się nie rozgadać. Mistrz Fung głównie słuchał, popijając herbatę, chociaż i tego nie byłam pewna. Mogło mu się po prostu przysnąć.
-Przepraszam za mą bezczelność, ale ile ty masz lat?- zapytał zielony smok z czerwoną kitką na ogonie. Dojo. Od początku siedział na ramieniu mistrza Funga, ale dopiero teraz zwróciłam na niego uwagę.
-Siedemnaście.- odpowiedziałam, nieco zaskoczona takim pytaniem. Pierwsze, co przyszło mi na myśli, to że jakimś sposobem dowiedzieli się o planie Chase'a i chcą mnie teraz przetestować. Nie zdążyłam nawet dobrze się nad tym zastanowić, kiedy poczułam chłodne, pokryte łuskami łapy Dojo na swojej szyi. Długi ogon owinął się wokół moich ramion, a z oczu spłynęły wielkie, smocze łzy. Osłupiałam.- Eee. Powiedziałam coś nie tak?
-Musisz mu wybaczyć.- odezwał się mistrz Fung.- Od kiedy wszyscy z drużyny smoków wkroczyli w wiek pełnoletni, stało się wielkim nietaktem mówić do nich, jak do dzieci. Dojo bardzo tego brakowało.
*~*
Trzeba przyznać, że szybko się tutaj zadomowiłam. Wszyscy, poczynając od Doja, a kończąc na mistrzu Fungu byli dla mnie bardzo mili. A przynajmniej starali się być mili. Choć spory wpływ na to miał fakt, iż brali mnie za wnuczkę Funga. Z mnichów bardzo polubiłam Kimiko, Raimunda i Clay'a, aczkolwiek do znajomości z Teksańczykiem podchodziłam z dystansem. Ciągle mówił kowbojskim slangiem, przez co często nie mogłam go zrozumieć i tylko kiwałam grzecznie głową. Inaczej było z Omi'm, który od samego początku patrzył na mnie spode łba, zresztą ze wzajemnością. Możliwe, że coś podejrzewał. Jednak bardziej skłaniam się ku drugiej wersji - był zwyczajnie zazdrosny. Od kiedy przyjechałam, mistrz Fung poświęcał mi więcej uwagi niż jemu. Czasem mnie trenował, lecz herbata w jego towarzystwie też była interesującym, choć ciężkim przeżyciem. Przecież musiałam przed nim udawać jego własną wnuczkę.Okazało się również, że nie posiadam umiejętności charakterystycznych dla żadnego ze smoków żywiołu. Trochę szkoda. Liczyłam, że skoro już byłam takim koksem, który dostał się do kreskówki, to może mam też jakieś nadludzkie zdolności... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Gdyby Chase wyczaił, że posiadam władzę nad żywiołem, pewnie zwiększyłby liczbę treningów, a wtedy byłabym biedna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz